30.12.15

L de Lolita, Lolita Lempicka


Póki dom wciąż pachnie świętami, pomarańczami i piernikiem (u Was też?), poopowiadam Wam troszeczkę o zapachu, który jak żaden inny potrafi roztoczyć w okół siebie ciepłą, apetyczną, domową aurę. Do L de Lolita podchodzę szczególnie sentymentalnie i traktuję trochę jak mój mały skarb. Dawkuję ją oszczędnie, bo to zapach prawie już niedostępny, a we mnie potrafi wywołać całe grono emocji i najpiękniejszych wspomnień - smaków i zapachów dzieciństwa, babcinej kuchni, świeżo pieczonych, drożdżowych bułeczek, zaparowanych szyb, śniegu za oknem, głośnego domu pełnego dzieci.


Nuta głowy: gorzka pomarańcza, bergamotka
Nuta serca: kocanka, cynamon, piżmo
Nuta bazy: fasolka tonka, wanilia, drzewo sandałowe

O L pisałam na blogu już kilkukrotnie, zawsze z uwielbieniem i zawsze z dozą żalu, że tak wyjątkowy zapach zniknął z perfumeryjnych półek. Zdążyłam na szczęście zaopatrzyć się w dwie wersje - starszą z roku 2006 (to ta z bursztynowym płynem) i nowszą z roku 2013. Prócz drobnych różnic we flakonach niewielkiej zmianie uległ sam zapach. Wersja oryginalna jest cudownie słodko-słona, cynamonowo-waniliowa z dodatkiem gorzkiej pomarańczy, zupełnie jak wspomniana świeżo wypieczona bułeczka drożdżowa. W nowszej, mocniej pobrzmiewają pomarańcze, tym razem słodkie, lekko soczyste, by dopiero później wyłonić cudny, apetyczny środek - prawdziwą L. Szkoda że mieszanka wanilii z cynamonem jest tu mniej wyrazista i mam wrażenie, że nie utrzymuje się na skórze tak długo. Gdzieś między jedną wersją, a drugą, proporcje poszczególnych składników ktoś poprzestawiał tak, aby L uczynić bardziej cukierkową i przystępną. Nie zrozumcie mnie, źle wciąż jest moc, wciąż jest ta cudowna słoność i ciepło babcinej kuchni, ale taka nie na sto procent, nie jak to było w pierwotnym wydaniu.


L de Lolita reklamowana była jako drogocenny skarb z dna morza, zapach syreny wyłaniającej się z fal, a ja w niej tej morskości zupełnie dostrzec nie potrafię - no chyba, że we flakonie, który, swoją drogą, jest przepiękny. Dla mnie to zapach, który od początku do końca jest jadalny, ciepły, mięciutki i wygrywa na skórze cudne melodie. Idealnie przełamuje słodycz słonością, zlewa z nosicielem, czaruje cynamonem, który jest tu apetyczny jak nigdzie indziej. Gdy noszę L de Lolita po prostu nie mogę przestać wąchać sama siebie, taki ten zapach przyjemny, kojący, poprawiający humor, a przy tym w ogóle nie nowoczesny i nie wyzywający. Przypomina mi o beztroskich czasach, przywołuje, dobre wspomnienia, umila zimowe wieczory i, gdziekolwiek bym nie była, zabiera mnie do domu. Warto poznać, więc polecam wszystkim - w szczególności wielbicielom zapachów "jadalnych" i tym, którzy szukają czegoś innego od mainstremowych nowości.

Ciekawa jestem, czy macie takie zapachy, które Wam kojarzą się z dzieciństwem? Jeśli tak, koniecznie się podzielcie.

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

20.12.15

Grudniowe nowości


Uwielbiam wpisy o nowościach - oglądać, czytać, podpatrywać, a nade wszystko, tworzyć własne. Szczególnie tak pięknie pachnące jak ten - mandarynką, imbirem, marcepanem, wanilią, lawendą, cynamonem ....  Od kiedy moją pielęgnację zdominowały kosmetyki naturalne, cudne aromaty towarzyszą mi coraz częściej, choć paradoksalnie, kupuję o wiele mniej - z większym rozmysłem i raczej na bieżąco. Nie cierpię po prostu gdy coś się marnuje. Dla równowagi, na nieco większą rozpustę pozwalam sobie w kwestii perfum i obawiam się, że tu jestem niereformowalna (na szczęście rodzina toleruje moje szaleństwo). Te dwie tendencje mają oczywiście swoje odzwierciedlenie na blogu. Coraz częściej pisuję o perfumach, coraz rzadziej o kolorówce, a pielęgnacja, którą wciąż uwielbiam, pojawia się wtedy, gdy na prawdę chcę Wam polecić coś świetnego i tak się składa (co mnie ogromnie cieszy), że najczęściej są to kosmetyki polskich marek.


Wśród grudniowych nowości mamy więc i perfumy i kosmetyki pielęgnacyjne. Phenome i Ministerstwo Dobrego Mydła, to marki, które pojawiały się u mnie nie raz, choć ta pierwsza miała ostatnio mały przestój, a przez chwilę obawiałam się nawet, że najzwyczajniej zniknie z rynku. Na szczęście Phenome wróciło do gry, a ja mogłam uzupełnić zapasy. Uważam, że w kwestii pielęgnacji ciała marka nie ma sobie równych i tym razem zdecydowałam się na masło z serii Warming o rozgrzewającym aromacie mandarynki i imbiru. Dodatkowo do koszyka wrzuciłam się małą pojemność łagodząco kojącej maseczki różanej do skóry wrażliwej i naczyniowej (blossom theraputic mask), pierwsze wrażenia mam bardzo pozytywne, więc całkiem możliwe, że zdecyduję się na cały słoiczek. Jako gratis do zakupów wybrałam sobie chłodzący żel pod oczy (cooling eye puffiness minimizer), który od jakiegoś czasu chciałam wypróbować.

W poszukiwaniu idealnego, delikatnego żelu do mycia twarzy, tym razem zdecydowałam się na naturalny żel marki Biolaven (produkowanej przez Sylveco) z olejkiem z pestek winogron oraz olejkiem eterycznym z lawendy. Na razie czeka na otwarcie, ale liczę, że zastąpi fizjologiczny żel z Pharmaceris, który, co prawda spisuje się bardzo dobrze, ale po kolejnym opakowaniu, chciałabym w końcu spróbować czegoś nowego ( i mam nadzieję, że lepszego).


Z Ministerstwa tym razem przybyły do mnie dwa mydła - kawowe i nagietkowe, nowość marki - hydrolat z róży damasceńskiej oraz olejek z pestek śliwki. Byłam niesamowicie ciekawa tego marcepanowego zapachu, który opisywało tak wiele z Was. I już wiem - pachnie obłędnie! Troszkę tylko żałuję, że dziewczyny zdecydowały się zastąpić pompki w olejkach pipetkami - zdecydowanie lepiej sprawdzała się ta pierwsza opcja.


Pierwszy zapach, Dior Addict (wersja z 2014 roku) to prezent od Mikołaja - to mieszanka kwiatu pomarańczy, jaśminu i wanilii. Mimo reformulacji, jest piękny i mam wrażenie, że Addict w tej odsłonie zaskarbi sobie dość spore grono nowych fanek. L de Lolita to zakup zupełnie spontaniczny - po przeczytaniu tego wpisu u Edpholiczki, postanowiłam przemierzyć najgłębsze zakamarki Allegro w poszukiwaniu oryginalnej wersji L-ki. Udało mi się nabyć prawie nietknięte 80 ml, w naprawdę świetnej cenie i jestem zapachem absolutnie zachwycona. Krótko mówiąc, jest słodko-słono, waniliowo ze sporą dozą cynamonu i szczyptą pomarańczy. Niezmiernie się cieszę, że udało mi się uzupełnić zapasy.

Mam nadzieję, że w przedświątecznym zgiełku znajdziecie chwilę, by usiąść, przeczytać, może nawet napisać parę słów. Jeśli coś Was zainteresowało koniecznie dajcie znać :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

9.12.15

Ministerstwo Dobrego Mydła - Olej z nasion malin


Ministerstwo Dobrego Mydła polecałam, polecam i polecać będę pewnie przez najbliższe 100 lat. Kosmetyki produkowane przez Anie i Ulę są po prostu tego warte i bardzo miło obserwuje się jak młode i niezwykle sympatyczne właścicielki rozwijają skrzydła. Każdy wyrób, każda kula do kąpieli, mydło jest na swój sposób wyjątkowe i jak dotąd nie znalazłam produktu który by mnie rozczarował. Niedawno MDM wprowadziło do swojego asortymentu również olejki i to o jednym z nich chciałabym dziś opowiedzieć.

Olej z nasion malin będzie jak znalazł dla posiadaczek cery suchej i wrażliwej, choć jest na tyle uniwersalny i lekki, że każda z nas znajdzie dla niego zastosowanie. W tej małej buteleczce znajdziecie naturalny, tłoczony na zimno olej o lekko ziemistym aromacie (bez obaw zapach nie drażni i szybko znika), dedykowany przesuszonej, podrażnionej. skłonnej do alergii skórze. Dzięki lekkiej, niemal matowej konsystencji świetnie nadaje się do stosowania zarówno na dzień, jak i na noc. Jest doskonałym antyoksydantem, łagodzi, uelastycznia i odbudowuje naskórek, a dzięki wysokiej koncentracji witamin E i A pomaga zmagać się z różnorakimi problemami skórnymi. Nawilża, działa przeciwzmarszczkowo a do tego stanowi naturalny filtr przeciwsłoneczny.


Gdybym miała zapakować jeden jedyny kosmetyk na bezludną wyspę, wybrałabym właśnie olej z pestek malin. Jego zastosowanie jest bardzo wszechstronne i w każdej roli sprawdza się świetnie. Dla mnie to w pierwszej kolejności kosmetyk do pielęgnacji twarzy - najczęściej mieszam z go kremem nawilżającym i tak stosuję na dzień jak i noc. Solo używam go na okolice szyi i dekoltu - szczególnie dekolt na tym korzysta, bo skóra w tym rejonie, bardzo wrażliwa i skłonna do podrażnień, dzięki niemu stała się o wiele lepiej nawilżona, miękka i ujędrniona. Równie świetnie sprawdza się w przypadku pielęgnacji dłoni (niezawodny w walce z suchymi skórkami), reszty ciała (dodany do ulubionego balsamu) czy włosów (pielęgnuje i chroni końcówki).

Olejek jest lekki, ma aksamitną konsystencję i błyskawicznie się wchłania. Nie zapycha, nie powoduje u mnie absolutnie żadnych niespodzianek - wręcz przeciwnie stan cery zacznie się poprawił w przeciągu trzech miesięcy jego stosowania. Z jego dobroczynnych właściwości korzysta nawet moja 1,5 roczna córka, której delikatna skóra reaguje ostatnio podrażnieniem na większość kremów dla dzieci. Olejek dosłownie uratował skórę na policzkach, przesuszoną w skutek wcześniejszej reakcji alergicznej. Natychmiastowo ją nawilżył i skutecznie łagodził podrażnienia. To chyba najlepsza rekomendacja.

Z ręką na sercu, bez żadnych 'ale', po prostu polecam. Wspaniale wpływa na skórę i włosy, poza tym, przyjemnie się go stosuje i można do woli łączyć z wszelakimi smarowidłami do twarzy i ciała - mam wrażenie, że uratuje dosłownie każde z nich. W ofercie Ministerstwa znajdziemy również olejek orzechowy i z pestek śliwki - szczególnie ta druga opcja do mnie przemawia i bardzo jestem ciekawa czy pobije mojego faworyta. Jeśli stosowałyście któryś z nich, koniecznie dajcie znać.

pozdrawiam ciepło
Kinga
SHARE:

28.11.15

Perfumy na zimę 2015



Sezon świąteczny to taki okres, gdy do mojej kolekcji obowiązkowo wpada jakiś nowy zapach. Czy to za sprawą rodziny, czy poświątecznych wyprzedaży (paradoksalnie to właśnie po świętach obkupuję się najbardziej) na ogół mogę wtedy odhaczyć któryś punkt z mojej listy bez cienia wyrzutów sumienia. Perfumy, które wybrałam do tego zestawienia to w zdecydowanej większości zapachy ciepłe, orientalne i słodkie, przewija się w nich wanilia, ambra, są migdały, karmel, przyprawy. Czyli wszystko to co w zimowych zapachach kocham najbardziej. 

Dior Hypnotic Poison EDP - nowa odsłona HP wciąż nosi znamiona waniliowo-migdałowego oryginału, ale jest słodsza, cieplejsza i bardziej przystępna niż klasyk. Zniknął kminek, a zamiast tego zapach osłodzony został lukrecją, która dominuje przez pierwsze kilkanaście minut. Po nim do głosu dochodzą znane nuty pysznej wanilii i migdału tworząc charakterystyczną, mleczną bazę. Ci którzy znają stare, dobre HP być może będą kręcić nosem, ale ja, szczerze mówiąc, zdecydowanie wolę takie Hypnotic Poison w wersji EDP niż, pozbawioną głębi, wykastrowaną reformulacją wersję EDT, którą obecnie oferuje nam Dior.

Prada Candy- coś dla wielbicielek słodkości. Prada Candy, owszem, jest karmelkowa, przytulna i cieplutka, ale podbita benzoesem i piżmem, które dodają temu cukierkowi elegancji i powagi. To nie jest ulepny karmel, a ciągnące się, słodkie, gęste toffi z dodatkiem żywicy. I pachnie na prawdę pięknie. Kompozycja prosta, ale bardzo udana, w sam raz dla tych z Was, które zdążyły wyrosnąć z cukierkowych zapachów, a po części wciąż za nimi tęsknią.

Dior Addict (2014) - tym razem odkładam na bok rozterki dotyczące majstrowania przy składach i oceniam nowego Addicta zupełnie obiektywnie. To wciąż piękny zapach, choć lżejszy, świeższy i uboższy od oryginału - brakuje w nim drzewa sandałowego, i bobu tonka, została właściwie tylko wanilia, jaśmin i kwiat pomarańczy, ale te składniki w dalszym ciągu pięknie układają się na skórze. Otwarcie jest kwiatowe i lekko zielone, wanilia równoważy zapach dopiero po jakimś czasie, spajając pozostałe nuty w piękną, zmysłową całość. Tak, oryginał był lepszy, bardziej wyrazisty i zapadający w pamięć, ale nowy Addict jest po prostu pięknym, dobrze skrojonym zapachem i chętnie widziałabym go w swojej kolekcji.

Oriflame Amber Elixir - Amber Elixir zainteresowałam się szukając ciekawych ambrowców i muszę przyznać, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jest ciepły, przytulny, ambrowo-migdałowy, raczej subtelny i bliskoskórny, ale szalenie przyjemny. Idealny na zimowe chandry i wieczory pod kocykiem. Wielbicielkom migdałowego Hypnotic Poison powinien przypaść do gustu.

Guerlain Shalimar Ode a la Vanille Sur la Route du Mexique - klasyczny Shalimar to zapach przepiękny, choć czasami potrafi przytłoczyć i przyprawić o ból głowy. Ta odsłona została natomiast skrojona idealnie dla mnie. Otwiera ją cudna, tytułowa wanilia - przysięgłabym, że w towarzystwie cytrusów, ale tych nie ma w spisie nut. Jest za to karmel i czekolada, ledwie zaznaczone, ale wystarczająco by tę słodkość wanilii podkreślić, nie przesładzając jej. Wszystko to przydymione zostało odrobiną kadzidła. Ode a la Vanille jest więc nieco, słodszy, łagodniejszy od oryginału, ale to wciąż Shalimar - tyle że w nieco unowocześnionej odsłonie.

Thierry Mugler Angel - pamiętam jak dawno temu nie rozumiałam fenomenu Angela. Nie znosiłam go wręcz, był dla mnie dziwny, ordynarny jakiś, odpychający tą swoją zimną słodkością. Ileż się zmieniło od tego czasu, z każdym kolejnym podejściem Angel coraz bardziej mnie intrygował, ostatnio zużyłam nawet kilka próbek. I pachnie wyśmienicie. Czegóż tam nie ma - paczula, miód, karmel, kakao, pierniczki, wanilia i mnóstwo innych słodkości w dziwnej chłodno-miętowej otoczce. Wszystkie nuty poskładane zostały tak, że całość właściwie bardzo trudno jest zdefiniować. Angel jest słodki i zimny, czasami wychodzi z niego instny zombiak, innym razem pachnie po prostu jak święta. Jest wyjątkowy, piękny, trochę wyniosły, ale ja tam mu wybaczam.

Serge Lutens Ambre Sultan - Ambre Sultan to bogactwo orientu w pełnej odsłonie. Trzeba mieć odwagę by się z nim zmierzyć, trzeba też lubić ambrę. Mnie ona pociąga niesamowicie, a tu jest naprawdę wyjątkowa. Słodko-słona i mocno doprawiona liściem laurowym, oregano i kolendrą. Początkowo zapach jest bardzo ostry, wręcz wwierca się w nozdrza mnogością składników i mieszaniną doznań. Już prawie dostaję zawrotów głowy, gdy, po jakiejś godzinie lekko się wygładza i wysładza, do głosu dochodzi mirra, ambra, wanilia, jednak w dalszym ciągu nie są perfumy łatwe i potulne. Sama nie wiem jak wyglądałaby moja codzienność z Ambre Sultan i czy używanie go nie byłoby ponad moje siły. Początek jest nieco krzykliwy, ale teraz, po paru godzinach od aplikacji pachnie wprost wybornie.

Ja już zdecydowałam czym w tym roku obdaruje mnie Mikołaj, ale z tym podzielę się z Wami we właściwym czasie. A Wy? Jaki zapach/zapachy chciałybyście zobaczyć pod choinką?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

16.11.15

Ulubieńcy października i listopada


Co prawda listopad wciąż trwa, jednak myślę, że tym razem mogę się nieco pospieszyć. Kosmetyki, które przedstawiam są w ciągłym użyciu od początku października (poza musem, który niestety aż tak wydajny nie jest) i raczej nie zanosi się na zmiany. Poza tym ... systematyczność nie jest moją mocną stroną i z październikowym wpisem po prostu nie zdążyłam :) Tak czy inaczej, cała piątka jest wspaniała, fenomenalna i każdy z ulubieńców na swój sposób umilał mi ostatnie tygodnie.


Szampon Energetyzujący Insight Daily Use wypatrzyłam u Juicy Beige i Black Raspberry (ich blogi to prawdziwe skarbnice, jeśli chodzi o pielęgnacyjne nowinki). Dawno już nie byłam tak zadowolona z żadnego produktu do włosów. Szampon jest delikatny dla włosów i skóry głowy, a jego żelowa konsystencja szybko przemienia się w przyjemnie pachnącą (ananansem!) pianę. Dla mnie najważniejszy jest fakt, że włosy po umyciu są w widocznie lepszej kondycji - uniesione u nasady, miękkie i sypkie. Za 500 ml kosmetyku zapłacicie około 36 zł co jest na prawdę przyzwoitą ceną.

Kolejny mały hit to szafranowy mus wygładzający z Ministerstwa Dobrego Mydła. O samym Ministerstwie pisałam już nie raz i to w samych superlatywach, a i tym razem nie obędzie się bez pochwał. Mus przyjemnie pachnie i fantastycznie pielęgnuje skórę. Wypakowany jest naturalnymi masłami oraz olejkami eterycznymi i używa się go po prostu świetnie - relaksuje, rozgrzewa zapachem, wygładza i nawilża skórę. Więcej na jego temat przeczytacie w ostatnim poście.

Ostatnim pielęgnacyjnym ulubieńcem jest szczotkowanie ciała na sucho - skuteczniejsze niż jakikolwiek peeling, odprężające i bardzo przyjemne! Na prawdę nie sądziłam, że co dzienne szczotkowanie będzie tak wyczekiwanym punktem wieczoru. Całkowicie spontanicznie wrzuciłam do koszyka Rossmanowską szczotkę (kosztuje ok 9zł) i myślę, że to świetne rozwiązanie dla tych, którzy nie są pewni czy to metoda dla nich. Szczota jest odpowiednio ostra i sprawdza się świetnie - oczywiście mam ochotę przekonać się jak ma się do tej słynnej ostrej szczotki z Fridge, ale moja na razie wystarcza mi w zupełności.


Szminka MAC Plumful jest ze mną od zeszłego roku i kocham ją niezmiernie - nie tylko ja z resztą, bo to zdecydowanie ulubiony kolor mojej córki - kilkukrotnie była już podgryzana, wciskana, i wyciskana, na szczęście jeszcze się trzyma. Zajrzyjcie koniecznie do jej recenzji, a przyznacie same, że ta śliwka jest po prostu przecudna.

Zapach tego miesiąca to przepiękny Estee Lauder Sensuous EDP, zmysłowa i aromatyczna mieszanka miodu i drzewa sandałowego - słodko-ostra, ciepła, otulająca i niezawodnie poprawiająca mi nastrój w zimne, deszczowe dni. O zapachu pisałam krótko w moim TOP 5 perfum na jesień, ale muszę, po prostu muszę poświęcić Sensuous osobny wpis.

Ciekawa jestem co Was ostatnio zachwyciło, znacie moich ulubieńców? Coś Was zainteresowało?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

5.11.15

Ministerstwo Dobrego Mydła - szafranowy mus do ciała


Prawdę powiedziawszy, wcale nie tęsknię za latem. Za bardzo lubię to słodkie rozleniwienie okresu jesienno-zimowego. Wieczory, gdy można się schować pod kocem, napić rozgrzewającej herbaty i obejrzeć film. Ciepłe płaszcze, grube szaliki, ciężkie perfumy, mój park jesienią - choć w dzień taki jak ten oglądany głównie zza okna. Jestem domatorem i w moich czterech kątach nigdy się nie nudzę. Tak więc w listopadzie nadrabiam książkowe i serialowe zaległości, zabieram się za pieczenie ciastek, a pod koniec dnia wskakuję do gorącej, a aromatycznej kąpieli, po czym delektuję gęstymi, odżywczymi smarowidłami do ciała. A przez to, że obecnie mam zdecydowanie mniej czasu dla siebie, doceniam te małe przyjemności jeszcze bardziej.

Kiedy tylko zaczęłam odczuwać potrzebę mocniejszego zadbania o moją skórę (a takowa często nachodzi mnie właśnie jesienią), moje myśli od razu skierowały się ku Ministerstwu.  Miałam ochotę na coś naturalnego, odżywczego i działającego na zmysł powonienia. Padło więc na szafranowy, wygładzający mus do ciała.



Zacznę od tego, że mus wcale nie jest taki lekki, jak nazwa wskazuje. Owszem konsystencja jest musopodobna, ale bardzo gęsta, przez co kosmetyk zyskuje na wydajności. W składzie mamy bowiem mnóstwo organicznych maseł i olejów, z masłem shea, masłem kakaowym i olejem szafranowym na czele. Do tego znajdziemy tu łagodzący podrażnienia macerat z nagietka lekarskiego, regenerujący olej brzoskwiniowy i witaminę E. Dzięki temu kosmetyk rewelacyjnie spisuje się jako ratunek dla suchej i dojrzałej skóry - nawilża, natłuszcza, wygładza, a do tego otula relaksującym aromatem. Ten z kolei jest bardzo przyjemną mieszanką naturalnych olejków eterycznych, wśród których prym wiedzie trawa cytrynowa i mandarynka. Pikanterii i nieco orientalnego charakteru dodaje mu właśnie szafran, przez co całość jest rozgrzewająca, odpręża, koi zmysły i idealnie sprawdza się w chłodne wieczory.


Skład: Masło Shea (Karite), Masło Kakaowe, Olej Szafranowy, Olej Brzoskwiniowy, Olej z Pestek Winogron, Olej z Nasion Malin, Olej Rokitnikowy, Gliceryna Roślinna, Wit. E, Olejek Eteryczny z Lawendy Wąskolistnej, Olejek Eteryczny Mandarynkowy, Olejek Eteryczny Lemongrassowy, Olejek Eteryczny z Drzewka Różanego, Olejek Eteryczny Patchuli, Wyciąg z Nagietka Lekarskiego, Benzyl Benzoate, Citral, Citronellol, Geraniol, Limonene, Linalool

W połączeniu z rewelacyjnymi mydłami Ministerstwa oraz olejkiem z nasion malin, mus wygładzający stanowi idealne dopełnienie mojej pielęgnacji. W chwili obecnej kosmetyki dostępne są w dwóch wersjach (szafran oraz len i konopie) i w dwukrotnie większej pojemności niż ta pokazywana przez mnie. Ten ostatni fakt niezmiernie mnie cieszy, bo chyba jedynym mym zarzutem względem Ministerstwa była zbyt mała pojemność ich wyrobu. Teraz za 120 ml zapłacimy 42 zł, co jest ceną całkiem przystępną, biorąc pod uwagę świetny skład i działanie.

Znacie musy Ministerstwa Dobrego Mydła? A może macie innych faworytów?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

22.10.15

Thierry Mugler Alien EDP


Pisałam kiedyś, że tegoroczna jesień będzie pachnieć Alienem. I okazuje się, że słowa wypowiedziane pod wpływem początkowej fascynacji, sprawdziły się w tym przypadku idealnie. Bo nie ma drugiego zapachu, który tak bardzo pasowałby mi do chłodnych, deszczowych dni. Zaznaczam jednak, że Alien nie jest w żadnym wypadku cieplutkim otulaczem. Nie, on po prostu JEST jesienią. Muglerowski Angel jest dla mnie zapachem zimy, a Alien to po prostu ciemna, zimna, mokra jesień zamknięta w dziwnym, futurystycznym flakonie. Dokładnie taka jaką widzę teraz za oknem.



Nuta głowy: jaśmin
Nuta serca: nuty drzewne
Nuta bazy: ambra

Rozpisany na nuty zapachowe, Alien wydaje się zadziwiająco prosty. Wszystko tu orbituje w okół jednego składnika, a ten ma do pokazania całkiem sporo i wcale nie potrzebuje dodatkowych upiększaczy. Mowa, rzecz jasna, o  jaśminie, występującym tu w wyjątkowej postaci słodkiego, zawiesistego eliksiru. Ten jaśminowy ekstrakt trwa godzinami i po początkowej, najintensywniejszej fazie, właściwe nie ewoluuje na mojej skórze. Cały czas jest tak samo głęboki, dominujący, narkotyczny. I zimny jak kamień. Jak piękna i bezduszna famme fatale, która wpierw uwodzi, a później pożera mężczyzn na śniadanie. Wyobrażam sobie, że tak mogłaby faktycznie pachnieć kobieta nie z tego świata. Tak jak Laura (w tej roli świetna Scarlet Johansson), bohaterka dziwnego, acz intrygującego "Under the Skin", ponętnym głosem zapraszająca samotnych mężczyzn do swojego domu.

Jest w Alienie jakiś pierwiastek zepsucia, coś co sprawia, że ten jaśmin jawi się jako stary, mroczny wręcz zatęchły. Dałabym głowę, że to paczuli tak wyraziście demonstruje piwniczne, ziemne oblicze, ale okazuje się, że wcale jej tu nie ma, więc pewnie za wrażenie odpowiedzialne są nuty drzewne. Cóż, Thierry Mugler chyba lubi gdy jego zapachy mają trochę kanciasty charakter i wygląda na to, że wychodzi mu to na dobre. Niby Alien to dzieło kompletne, a jednak coś w nim odstaje i ciągnie całą kompozycję w nieoczekiwany kierunku. Słowo daję, nosząc go, czasami ląduję w dziwnym jaśminowym ogrodzie zalanym blaskiem księżyca, innym razem, w wypełnionej magicznymi eliksirami piwniczce wiedźmy (takiej młodej i ponętnej ma się rozumieć).


Piękny jest ten Obcy - głęboki, nietuzinkowy, charakterny. Ma w sobie zmysłowość i dystans, podoba się i zwraca uwagę otoczenia, jak mało który. Warto więc go poznać i warto oswoić - jeśli jeszcze tego nie zrobiłyście, oczywiście. 

A Was jaki zapach ostatnio oczarował? Czym pachnie Wasz październik?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

14.10.15

Jesienny Instamix



1. Shalimar Parfum Initial - nie wiem co piękniejsze - flakon czy zapach :) 2. Ministerstwo Dobrego Mydła po raz pierwszy 2. Lolita Lempicka - Fleur de Corail i L de Lolita 3. Ulubieńcy sierpnia


5. Spacer 6. Wieczorny nawyk 7. MAC Warm Soul 8. Ulubione zapachy na jesień


9. Testuję feromony w butelce, czyli Molecule 01 10. Asystentka :) 11. Kolejne łupy z Ministerstwa 12. I ostatnie dni ciepła


13. Essie Fiji 14. Moja :) 15. Miss Dior na ocieplenie klimatu 16. Ulubione mydło rozmarynowe 

17. Ulubiona część poranka :) 18. Jesienne słońce 19. Część ulubieńców września 19. Essie Go Ginza


20. Zimno, ale i tak ładnie 21. Plan na resztę października - ktoś gra w Serca z kamienia? 22. Essie Licorice 23. A to jeszcze wspominki z sierpnia :)

A jak Wam mija jesień? Mnie standardowo dopadło przeziębienie, ale trzymam się dzielnie - podobno weekend ma być pogodniejszy :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

7.10.15

Ulubieńcy września


Wrześniowi ulubieńcy. Jak zapewne zdążyłyście zauważyć, z mały bonusem. Jako że ostatnimi czasy jednym z ulubionych zajęć K. jest grzebanie w mojej kosmetyczce, tudzież buszowanie po szufladach i wywalanie zachomikowanych tam smarowideł, postanowiła udzielić się również w dzisiejszym wpisie. Próbowałam przekupić, odwrócić uwagę, ale w końcu machnęłam ręką i po prostu zaczęłam pstrykać. Wyszło nieco bardziej chaotycznie niż zwykle, ale ogólnie, całkiem udany z niej asystent ;)



Na początek mydło rozmarynowe z Ministerstwa Dobrego Mydła. Uwielbiam wszystko, począwszy od wyglądu i koloru, po działanie i wspaniały zapach czystego rozmarynu, który wypełnia całą łazienkę. Rozmaryn sprawdził się świetnie, fajnie się pieni, nie wysusza skóry, a sprawia, że jest aksamitna i gładka. No i ma fajny, poręczny sznurek. Coraz bardziej kocham ofertę Ministerstwa i mam już nawet pretendenta do kolejnych ulubieńców.



Kolejnym kosmetykiem jest krem na noc Nuxe, Reve de Miel. Pięknie pachnie i mocno nawilża, przeznaczony jest do cer suchych i wrażliwych. U mnie świetnie spisuje się w duecie z olejkiem z nasion malin z Ministerstwa Dobrego Mydła. Sam krem ma stosunkowo gęstą konsystencję, która świetnie współgra z olejkiem - lepiej się rozprowadza i według mnie te dwa kosmetyki uzupełniają się idealnie. Dodatkowo, krem jest bardzo wydajny - mam wrażenie, że używam go już dobre trzy miesiące, a dopiero teraz zaczynam widzieć denko. Jeśli jesteście fankami nawilżającej bogatej formuły balsamu do ust Reve de Miel, a do tego szukacie konkretnego kremu na zimę, ten może być czymś dla Was. 


Thierry Mugler Alien to zapach od którego uzależniłam się od pierwszego psiknięcia. Alien to odurzająca moc gęstego, mrocznego jaśminu, podbita drewnem i ambrą. Niesamowicie trwały, magnetyczny, stosunkowo ciężki zapach. W moim przypadku, kwintesencja jesieni i w sumie nie wiem czy będę go tak kochać zimą, chyba jest na to zbyt zimny i wilgotny. Za to teraz, idealny. Opisywałam go bliżej we wpisie z TOP 5 zapachami na jesień, więc nie będę się rozwodzić po raz kolejny - tym bardziej, ze chętnie poświęciła bym mu osobny wpis.


First Aid Beauty Radiance Pads to delikatne płatki złuszczająco-rozświetlające, które świetnie zastępują mi poranny tonik. Doskonale odświeżają i lekko nawilżają i choć wspomniane działanie złuszczające nie jest w moim przypadku specjalnie widoczne, bardzo je polubiłam. Mają świetny skład, którego nie będę tu w całości przytaczać (zainteresowanych odsyłam do wpisu na ich temat), dodam tylko, że mam zwyczaju rzucać się na wszystko co zawiera wyciąg z aloesu lub ogórka, a tu oba wspomniane składniku występują w ilościach przeważających. Po prostu nie mogłam nie polubić.

MAC, Warm Soul - przepiękny mineralny róż do policzków, który noszę obsesyjnie od ponad miesiąca. Jego nakładanie jest stałym punktem w codziennym makijażu i choć czasem zdarzy mi się połączyć go z innym różem, to jednak nie wyobrażam sobie wykończenia twarzy bez "ubrania" Warm Soul. Kolor to mieszanka brązu i brzoskwini z dodatkiem subtelnych złotych dorbinek. MAC natomiast określa go jako średni beż. To taki odcień z którym ciężko przesadzić i niemal zawsze będzie zdobił buzię - niezależnie od tego z jakim makijażem go połączymy. Dodam tylko, że Warm Soul charakteryzuje się bajecznie łatwą i przyjemną aplikacją. A jeśli ciekawi Was jak wygląda na policzkach, zapraszam do wpisu.


Znalazłyście coś ciekawego wśród moich ulubieńców? Może same chciałybyście mi Coś polecić? 

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

2.10.15

First Aid Beauty - na ratunek cerze suchej


Na ogół mam spore oczekiwania względem produktów przeznaczonych do suchej, wrażliwej cery. Kosmetyki do pielęgnacji twarzy dobieram z uwagą i staram się zminimalizować ryzyko trafienia na coś co zaszkodziłoby mojej skórze. Marka First Aid Beauty wzbudziła moje zainteresowanie, gdy zaczęła pojawiać się u zagranicznych youtuberów. Szybko wpadła mi w oko spójna, estetyczna szata graficzna, a do bliższego poznania zachęcił fakt, że kosmetyki te przeznaczone są właśnie do pielęgnacji cery wrażliwych, suchych i skłonnych do alergii, a niedawna można je też nabyć za pośrednictwem kilku polskich sklepów internetowych.

Na początek zdecydowałam się skorzystać z zestawu podróżnego, Fab Faves To Go (do kupienia w Premiumusa). Składa się on z trzech specjalnie dobranych, topowych produktów marki. Trzeba przyznać, że poszczególne kosmetyki zostały wybrane dość sensownie i zestaw stanowi świetną opcję dla tych którzy chcą się z FAB zapoznać. Mamy tu oczyszczający żel do twarzy (Pure Skin Face Cleanser), płatki tonizująco-złuszczające (Facial Radiance Pads) oraz krem nawilżająco-regeneracyjny (Ultra Repair Cream). Powyższa trójca ma za zadanie zapewnić naszej skórze kompleksową ochronę, odpowiedni poziom nawilżenia, odżywić ją, załagodzić wszelakie podrażnienia i zapobiec uczuciu napięcia. Wszystko to dzięki delikatnym, (odpowiednim dla alergików i osób z egzemą) składnikom. O tym jak sprawdziły się poszczególne produkty, przeczytacie poniżej.


Ultra Repair Cream to miłe zaskoczenie i bardzo dobra opcja dla osób z cerą wrażliwą. Wiodącym składnikiem kremu jest tzw koloidalna mączka owsiana, którą otrzymujemy z drobno zmielonych ziaren owsa. Wykazuje ona działanie nawilżające, przeciwstarzeniowe, oczyszczające i kojące, będzie więc łagodzić podrażnienia, objawy uczulenia i alergii. W moim przypadku (przy skórze naczyniowej), krem dobrze sprawdził się przy codziennym stosowaniu. Jest dość lekki, wydajny, stanowi dobrą bazę pod makijaż, a w połączeniu z płatkami świetnie nawilża i koi skórę. Moim zdaniem Ultra Repair Cream będzie też dobrą opcją dla posiadaczek cery tłustych, gdyż zauważalnie pochłania nadmiar sebum i lekko matuje, nie tracąc przy tym właściwości nawilżających.

Skład: Colloidal Oatmeal, Water, Stearic Acid, Glycerin, C12-15 Alkyl Benzoate, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Glyceryl Stearate SE, Cetearyl Alcohol, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Squalane, Allantoin, Sodium Hydroxide, Dimethicone, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Chrysanthemum Parthenium (Feverfew) Extract, Camellia Sinensis Leaf Extract, Butylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, Eucalyptus Globulus Leaf Extract, Ceramide 3


Facial Radiance Pads - cieniutkie płatki złuszczająco-nawilżające, mocno nasączone całą gamą dobroci. Na czele mamy sok z aloesu i wyciąg z ogórka, które niesamowicie odświeżają twarz, dalej delikatnie złuszczający kwas mlekowy i glikolowy. Reszta składu jest równie przyjemna i wystarczy zerknąć okiem, żeby wyłapać całą masę naturalnych ekstraktów. Kosmetyk jest bardzo, bardzo delikatny i świetnie sprawdzi się on jako odświeżająco-nawilżający tonik. W kwestii złuszczenia co prawda nie jest aż tak rewelacyjnie, bo płatki nie zastąpią porządnego peelignu enzymatycznego. Z drugiej strony działają na tyle łagodnie, że z powodzeniem można ich używać codziennie. Dla mnie ten kosmetyk jest po prostu świetnym, bardzo wygodnym w użyciu, codziennym tonikiem, który wyrównuje koloryt, nawilża i lekko wygładza cerę.

Skład: Water/Eau, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Glycerin, Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Water, Lactic Acid, Glycolic Acid, Sodium Hydroxide, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate, Camellia Sinensis (White Tea) Leaf Extract, Chrysanthemum Parthenium (Feverfew) Extract, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract, Citrus Nobilis (Mandarin Orange) Fruit Extract, Hyaluronic Acid, Phyllanthus Emblica (Indian Gooseberry) Fruit Extract, Polysorbate 20



Na koniec niestety zostawiłam sobie małe rozczarowanie. Pure Skin Face Cleanser naobiecywał wiele, po czym w ogóle owych obietnic nie spełnił. Jego zalety kończą się usuwaniu makijażu - robi to bez zarzutu, ale też bez fajerwerków. Poza tym, najzwyczajniej w świecie wysusza skórę i podrażnia oczy. Zużyłam do końca, po czym potulnie wróciłam do sprawdzonego żelu z Pharmaceris.

Skład: Water (Aqua), Sodium Cocoyl Isethionate, Glycerin, Stearic Acid, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Stearyl Alcohol,Sodium PCA, Camellia Sinensis Leaf Extract, Chrysanthemum Parthenium (Feverfew) Extract, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, Allantoin, Hydroxypropyl Methylcellulose, Disodium Cocoamphodiacetate, Palm Kernel/Coco Glucoside, Glyceryl Stearate, Disodium EDTA, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol


Podsumowując, dwa bardzo fajne kosmetyki i jedno rozczarowanie. Jeśli jesteście posiadaczkami cery podobnej do mojej (dość suchej, do tego naczyniowej) z pewnością mogę polecić wypróbowanie kremu regeneracyjnego i płatków rozświetlających. O żelu natomiast wolałabym szybko zapomnieć - z pewnością nie jest wart swojej ceny. 

Ciekawa jestem czy miałyście okazję używać tych kosmetyków. Czekam na Wasze opinie :)

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

24.9.15

Escentric Molecules, Molecule 01 - czy tak pachną feromony?


Kilka lat temu, Geza Schoen wypuścił na rynek Molecule 01 - intrygujące perfumy, składające się z pojedynczej molekuły o niezwykłym działaniu. Miała ona posiadać zdolność zmiany swojego aromatu w zależności od "nosiciela" i roztaczać nieuchwytną, zmysłową aurę, kusząc otoczenie działaniem podobnym do feromonów.

Brzmi ciekawie, prawda? Idea zapachu zawierającego tajemniczy składnik, dający nosicielowi moc przyciągania płci przeciwnej, jest niewątpliwie bardzo intrygująca - bo czyż nie każdy chciałby mieć pod ręką miksturę, która zwiększałaby jego atrakcyjność? Jak więc pachnie Molecule 01 i czym w ogóle jest ten tajemniczy komponent?

źródło
Niezwykła molekuła to tak zwane Iso E Super, pojedynczy składnik który w perfumach bywa używany jako odpowiednich nut drzewnych. W przemyśle zapachowym, nie jest on więc niczym nowym. Nowością jest za to wypuszczenie na rynek perfum opierającym się jedynie na owym składniku. I mimo że Molecule 01 nie obiecuje niczego nowego (zapach jako afrodyzjak - kto by pomyślał), robi to jednak sprytnie i skutecznie. Kusi ideą zapachu opartego w całości na jednym chemicznym komponencie, który ma wydobyć z naszej skóry zmysłowe, unikalne akordy.


Na ogół nie opieram recenzji na podstawie próbek (choćby dlatego, że lubię mieć własne zdjęcia), ale tym razem zrobię wyjątek i opiszę Wam moje wrażenia po kilku dniach testów. No to, psik. Pachnie skłodkawo, sucho i drzewnie. Początek jest trochę dziwny, papierowo, kartonowy, trzeba więc poczekać aż zapach ułoży się na skórze i dopiero wtedy delektować się właściwym aromatem. A ten jest dość przyjemny, zawieść się jednak mogą Ci, którzy oczekują typowych perfum. Molekuły są delikatne, dyskretne, niemal przeźroczyste, trochę tak jakbyśmy aplikowali na skórę same nuty bazowe jakiejś kompozycji. Może to właśnie dlatego niektórzy nie czują ich na sobie prawie wcale. Z resztą opinie na ich temat są bardzo różne - jedni rejestrują zapach kartonu, inni sandałowca, jeszcze innym Molecule 01 pachnie jak rosół. Z jednej strony, dziwi mnie ta rozbieżność, z drugiej ją rozumiem - jeszcze wczoraj molekuły pachniały drewnem, a dziś są bardziej szorstkie i papierowe. Dopiero co mi się podobały, a teraz zaczynają lekko drażnić.  Jedno jest pewne, spodziewałam się czegoś więcej, natomiast Molecule 01 ani nie zawojowały mojego serca, ani nie porwały otoczenia. Nikt ich nie zauważył, nie skomplementował, a gdy w końcu sama dopytałam męża, jak pachnę, skrzywił się i odparł, że dziwnie. Dziwnie, w sensie "nie noś tego więcej", a nie dziwnie-intrygująco, czy dziwnie-ciekawie.

Gdzie więc ta tajemnica, gdzie ten magnetyzm promieniujący od właściciela? Może to wina samego właściciela, a nie zapachu? Może ja z tymi perfumami nie "współgram"? Nie chcę snuć hipotez, choć skłaniam się ku stwierdzeniu, że za sukcesem tego zapachu stoi po prostu dobra reklama. I bardzo jestem ciekawa Waszych opinii w tej kwestii.

Znacie Molecule 01? Jakie są Wasze wrażenia?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

16.9.15

MAC Warm Soul


W poszukiwaniu uniwersalnego, stonowanego różu na jesień, moje myśli dość szybko powędrowały w stronę MAC. Krótki research i w moim posiadaniu znalazło się mineralne cudo o wdzięcznym imieniu Warm Soul. Nazwa już jakiś czas temu wpadła mi w ucho i ułożyła się dyskretnie gdzieś z tyłu głowy. Na szczęście okazało się, że w parze z nią idzie równie genialny produkt. Z resztą, od początku wiedziałam, czego chcę. Szukałam różu, który sprawdzi się na co dzień i będzie dobrze komponował się z ciemniejszymi, bardziej wyrazistymi szminkami. W grę nie wchodziły więc kolory zbytnio przykuwające uwagę. Nie chciałam typowej brzoskwini, fuksji, czy klasycznego różu, ale coś beżowego, ewentualnie wpadającego w brąz. Dlatego padło na Warm Soul.


MAC określa go jako średni beż ze złotymi drobinkami, ja od siebie dodam tylko tyle, że czasem widzę w nim tony lekko brzoskwiniowe, czasem przypomina ciepły brąz. Jak na kosmetyk mineralny przystało, pigmentacja nie jest tak mocna jak w przypadku standardowych MACowych róży, ale z drugiej strony Warm Soul rozprowadza się po skórze bajecznie. Równiutko pozostawia delikatną chmurkę koloru, który można pogłębiać wedle uznania. Wykończenie mimo złotych drobinek, jest subtelne, wręcz satynowe, tyle że z lekkim rozświetleniem. Kolor natomiast sprawdzi się przy większości karnacji - od najjaśniejszych po średnie.



Warm Soul to róż, brązer i delikatny rozświetlacz w jednym. Sama kupiłam go z myślą o mocnym makijażu i tu sprawdza się fenomenalnie! Idealnie dopełnia każdą ciemniejszą szminkę i wprowadza równowagę przy nawet najbardziej zwariowanym makijażu oka. Dodatkowo, nadaje się do delikatnego "opalenia" twarzy, jest łatwiejszy w aplikacji i delikatniejszy niż większość brązerów. Nieczęsto pokazuję na blogu kolorówkę, bo też nie kolekcjonuję kosmetyków kolorowych (choć róże do policzków i szminki mają specjalne miejsce w moim sercu). Jeśli coś kupuję, na ogół jest to przemyślana akcja, a jeśli dany kosmetyk pojawia się na blogu, możecie być pewni, że jest ku temu dobry powód. Warm Soul to piękny egzemplarz, a jego jakość i trwałość są świetne, więc jeśli tylko odpowiada Wam sam odcień, polecam gorąco!

pozdrawiam
Kinga
SHARE:

12.9.15

Moje TOP 5 perfum na jesień i zimę


Jeśli miałabym podać tylko jeden powód dla którego lubię jesień, bez namysłu odpowiedziałabym - perfumy! Upały odeszły w niepamięć akurat wtedy, gdy zaczynałam odczuwać delikatne znużenie świeżymi, lekkimi zapachami. Co prawda nawet latem, wieczorami, sięgałam po cięższy kaliber, ale przeważnie tylko spoglądałam tęsknie do wnętrza mojej pachnącej szuflady. Wiem, że część z Was nie zawraca sobie głowy porą roku i używa ulubionych perfum niezależnie od temperatury, ale ja tak nie potrafię. I w zasadzie to lubię ten mój podział na zapachy letnie i zimowe - dzięki temu mogę się porządnie stęsknić za ulubionymi flakonami i w rezultacie, cieszyć się podwójnie, gdy w końcu przyjdzie na nie pora. Dziś prezentuję moją piątkę najlepszych, najukochańszych i najpiękniejszych zapachów na nadchodzącą jesień i zimę.


Thierry Mugler Alien - to mroczny, ciężki jaśmin w ambrowo-drzewnych objęciach. Duszny, wilgotny, piwniczny, bardzo zmysłowy i seksowny. O ile do słynnego Muglerowskiego Angela musiałam długo się przekonywać, tak w Alien zakochałam się od razu. Obcy jest niesamowicie trwały - wręcz nie do zdarcia, po pierwszej fazie intensywnego, słodkiego jaśminu, staje się nieco bardziej kremowy, ale wciąż jest tak samo upojny i magnetyczny. W tej postaci potrafi trwać na mojej skórze w nieskończoność i ciągnąć za sobą dłuugi ogon. A to wszystko po zaledwie dwóch psiknięciach :)

Estee Lauder Sensuous - drzewo sandałowe oblane miodem. Tak w skrócie opisałabym ten cudny zapach. Przy bliższym poznaniu wyłania się ambra, odrobina pieprzu, a nuty drzewne rozkwitają i rozgrzewają skórę. To jedne z tych perfum, pod wpływem których mam ochotę zakopać się pod ciepłym kocem i delektować ulubioną herbatą w towarzystwie drugiej połówki. Sensuous są zmysłowe, intymne, ciepłe i otulają jak ulubiony puchaty sweter. Słodkie, ale z charakterem. Takie do przytulenia. Wręcz stworzone na jesienno-zimowe miesiące.

Dolce Gabbana The One - jeden z moich ulubieńców na każdą okazję. Do pracy, na wieczór, na zakupy. The One pasuje wszędzie i zawsze wzbudza pozytywne reakcje. I co z tego, że (na przekór nazwie) nie jest ani trochę oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy. Jestem w stanie wskazać co najmniej kilka zapachów skomponowanych w bardzo podobny sposób... ale jednak one nie przemawiają do mnie tak jak robi to The One. To po prostu pyszny mariaż wanilii z bergamotką, okraszony dodatkiem dojrzałego liczi i brzoskwini i podszyty ciepłą ambrą. Pięknie skomponowany, bezpieczny, ale nie nudny, bardzo kobiecy zapach. Jeden z tych za którymi zapewne będę tęsknić, gdy się skończą.


Guerlain, Shalimar Parfum Initial - unowocześniona wersja klasyka to przede wszystkim połączenie irysa. nut cytrusowych, róży i bobu tonka, a wszystko to okraszone dodatkiem paczuli, wanilii i karmelu. Początek jest ostry i przysięgam, że pachnie niemalże jak cukierek anyżowy. Parfum Initial ma w sobie zmysłowość i tajemniczość, jest odważny, nietuzinkowy i niech was nie zmyli ta wanilia z karmelem - owszem bywa słodki, ale tylko trochę, jak herbata z rumem. Potrafi być niezwykle kobiecy, ale jak na mój gust całkiem dobrze sprawdzi się jako unisex. I w obu przypadkach będzie uwodził i przyciągał uwagę. Niestety ta wersja została jakiś czas temu wycofana, ale jeśli się pospieszycie, być może dorwiecie jeszcze swoją buteleczkę w internecie. Zdecydowanie warto!

Lolita Lempicka, L de Lolita - L de Lolita reklamowana była jako drogocenny skarb z dna morza, zapach syreny wyłaniającej się z fal, czy też słonej skóry dotkniętej przez słońce. Moim zdaniem nie jest ani trochę morski i gdybym nie znała zamierzenia twórców, nigdy bym go nie skojarzyła w ten sposób. Jaka więc jest ta Lolita? Słodko-słona, waniliowo,-cynamonowa i pachnie trochę jak świeżo wypieczona bułeczka drożdżowa z dodatkiem dwóch wcześniej wspomnianych składników. W pierwszej fazie pobrzmiewają pomarańcze, ale później to już jednostajny przecudny aromat słodkiej wanilii i  cynamonu przełamany solą - może i morską, choć dla mnie L od początku do końca pozostaje w kuchni. Uwielbiam ten zapach, choć niestety jest to kolejna wycofana perełka. Żałuję tylko, że nie zrobiłam większych zapasów, bo zaczynam powoli się uzależniać, a myśl o tym, że L miałaby zniknąć z powierzchni ziemi jest dla mnie niesamowicie smutna. Ach no i ten flakon! Cudeńko!

A teraz Wasza kolej :) Piszcie koniecznie jakie są Wasze ulubione zapachy na jesień i zimę!

pozdrawiam
Kinga

SHARE:

5.9.15

Ministerstwo Dobrego Mydła


W życiu nie przypuszczałam, że będę się jeszcze zachwycała mydłem. Bo mydło to przecież relikt przeszłości, wyparty przez pachnące, kolorowe, aksamitne żele pod prysznic. Sama ostatnio używałam go gdzieś w podstawówce. A jednak, znowu zagościło w mojej łazience. I to nie jakieś pierwsze lepsze! Właściwie żeby je opisać, trzeba by zdefiniować pojęcie mydła od nowa. Wyrzućcie więc z pamięci syntetyczny zapach sklepowej kostki. Zastąpcie go apetycznym aromatem kawy, czekolady, ananasa, ogórka czy mięty. Zamiast wysuszających skórę SLSów, barwników i innych sztucznych dodatków, wyobraźcie sobie produkt wyładowany po brzegi naturalnymi olejami (rycynowy, oliwa z oliwek), masłami (shea, kakaowy) i ziołami. I właśnie takie mydło, piękne, ręcznie robione, ekologiczne i przede wszystkim zdrowe, oprócz mycia, dodatkowo wypielęgnuje Waszą skórę.

Ministerstwo Dobrego Mydła to sklep założony przez dwie dziewczyny, dwie pasjonatki, Anię i Ulę. Tę pasję widać na ich stronie internetowej (cudnej), na Instagramie i w pięknie zapakowanej, pachnącej przesyłce, która dotarła do mnie parę tygodni temu. W mojej pierwszej paczce (bo już planuję następną) znalazło się genialne mydło Czekomięta, oraz jeszcze jedno, to mniejsze, ananasowe. Dodatkowo zamówiłam olejek z nasion malin, który stał się moim nowym pielęgnacyjnym ulubieńcem, oraz dwie kule do kąpieli - lawendową i rumiankową. Wszystkie kosmetyki są robione ręcznie ze starannie wyselekcjonowanych, ekologicznych i naturalnych składników. Dziewczyny cały czas obmyślają nowe receptury, ulepszają swój warsztat, a ich postępy można śledzić na przykład przez Instagram lub na Facebooku.





Pierwszy raz usłyszałam o Ministerstwie, gdy pisała o nich Sroka. Już wtedy nazwa została mi w głowie, ale jakoś w natłoku spraw zapomniałam o temacie i dopiero niedawne wpisy Blacraspberry i Jaskółki dopełniły dzieła. Jeśli jeszcze nie znacie tych cudnych mydeł, kul do kąpieli, olejków zachęcam gorąco! Asortyment sklepu sukcesywnie się powiększa i w tym momencie dla każdego znajdzie się coś fajnego. Ja mam ogromną ochotę na nowe musy do ciała i kolejne mydła - na pewno ogórkowe i rozmarynowe, a ciekawi mnie też marchewka, kawa i orkisz. Wyroby dziewczyn są wyjątkowe, pięknie pachną, ładnie wyglądają, są dobre dla ciała, a do tego wszystkiego ceny, w porównaniu do większości naturalnych marek, w końcu nie wydają się wygórowane.

Znacie już Ministerstwo? Może same coś polecacie?

pozdrawiam
Kinga
SHARE:
© ROSE AND VANILLA . All rights reserved.
Blogger Templates by pipdig